Poród – czyli wielka wyczekiwana:)

 In Ciąża

Mój poród – coś czego myślałam, że się już nie doczekam:)

Sobota 07.03.2020, czyli 5 dni po planowanym terminie porodu. Mateusz pojechał po sushi na kolację, ja w tym czasie nagrałam relację, że jednak Borys nie wybrał soboty jako swojego dnia. Powoli bałam się, że ten poród będzie wywoływany. W sumie nie wiem jak to wygląda, ale po prostu tego nie chciałam. Wolałam , żeby dziecko samo zdecydowało, że przyjdzie na świat. Z każdym dniem po terminie ogarniał mnie strach czy na pewno wszystko będzie z maleństwem ok.

Wracając jednak do tamtego dnia. Po sushi czyli nie długo po 21:00 stwierdziliśmy, że obejrzymy sobie film na netflix. Nie minęło dużo czasu jak poczułam lekkie skurcze przypominające mocny okres. Miałam już jednak takie, więc stwierdziłam, że są to te przepowiadające.

Po kilku powtarzających i coraz mocniejszych skurczach zaczęliśmy liczyć odstępy. Skurcze pojawiały się co 6,7,5 min (czyli nie były takie regularne ) i trwały 30-40 sekund (czyli też za krótko). Do tego doszło również sączenie się wód płodowych (to zaczęło mi się już trochę szybciej, ale nie połączyłam faktów:)). Oglądaliśmy jednak dalej film…do momentu, w którym ja już nie dałam rady się skupić:).

Poszłam więc się wykąpać, umyłam włosy, ogarnęłam czy mam wszystkie potrzebne mi rzeczy. Mateusz już lekko spanikowany poganiał mnie, żeby jednak jechać do szpitala (lekarz nam powiedział, że jechać jak skurcze będą co 10min bo z powodu skracającej się szyjki może się wszystko szybko potoczyć). Ja jednak wiedziałam, że to za szybko. Czas mijał, ale wiedzieliśmy, że to już blisko. Jednocześnie się cieszyłam i bałam zbliżającego bólu.

Po godzinie 24:00 wody zrobiły się różowe – takie podbarwione krwią. No i tutaj już doszedł lekki strach i wolałam jechać do szpitala, żeby być pod kontrolą specjalistów. Mateusz zadzwonił jeszcze kontrolnie do szpitala w Gliwicach, czy na pewno może być przy porodzie i później mnie odwiedzać. Nic się nie zmieniło więc pojechaliśmy. Pani, która nas przyjmowała była bardzo, ale to bardzo miła. Wprowadziła wszystkie dane do komputera, zrobiła ktg, sprawdziła szyjkę, zrobiła za moją zgodą lewatywę (nie ma się czego bać i nie wyobrażam sobie porodu bez tego). Zostało zrobione usg przez ginekologa, który stwierdził, że Borys będzie miał około 3200-3300g. Zostaliśmy skierowani na salę porodową – przyznam, że naprawdę bardzo ładna sala do porodu.

Oczywiście tam zajęła się nami Pani, która była chyba pomocnicą Pani położnej. Puściliśmy muzykę w telefonie, zapaliłam świeczkę zapachową (była noc i serio jakoś było przyjemniej). Pani napuściła mi gorącej wody do wanny, aby złagodzić skurcze. Co jakiś czas badała rozwarcie, tętno dziecka oraz robiła ktg. Ja natomiast walczyłam z coraz silniejszym bólem. Skakałam na piłce, kręciłam biodrami w pozycji pół przysiadu – bo tak najmniej bolało. W międzyczasie posilaliśmy się żelkami haribo o smaku coli:) Mateusz siedział na worku sako, liczył skurcze w aplikacji, robił drzemki:). Czas leciał, a ja ciągle 2 cm rozwarcia. Byłam już naprawdę zmęczona, a postępu nie było. Nie dało się jednak odpoczywać. Raz położyłam się na fotelu, żeby odpocząć 15min to jak mnie złapał skurcz to myślałam, że pogryzę ten fotel i bardzo szybko zrezygnowałam z tej opcji.

Czas mijał i zrobiła się niedziela rano – 08.03 czyli Borys postanowił zrobić mi prezent na dzień kobiet:). Zmieniła się zmiana położnych i lekarzy. Przyszła Pani Hania –  położna, która zajęła się mną do końca porodu. Zaczęła wypytywać jak chcę rodzić i zaproponowała mi poród w wodzie. Byłam jakoś sceptycznie do tego nastawiona, ale przekonała mnie, że poród w wodzie jest naprawdę ok, że woda łagodzi ból, że maleństwo wychodzi do naturalnego środowiska i że zawsze mogę póżniej z wanny wyjść, jak nie będę chciała. Zaufałam jej, bo to przecież ona się na tym zna. 

No i zrobiła mi badanie…nie było ono fajne bo bardzo mnie zabolało i nagle wypłynęło pełno wody z krwią. Chyba przebiła ten worek płodowy czy jak to się nazywa. Mateusz się tak wystraszył, że od razu wyskoczył „Co Pani zrobiła?”. Ona z powagą powiedziała „Nic, zbadałam” Ja jednak w jej oczach widziałam, że coś zrobiła – ale byłam już zmęczona i zaczęłam płakać po cichu, ale tak że aż się zanosiłam. Trwało to jednak tylko chwile, bo wiedziałam, że muszę się ogarnąć. Oczywiście Mateusz był obok i on bardzo mnie wspierał. Zaraz po tym przyszła Pani doktor, zbadała mnie i powiedziała, że jest 3,5cm rozwarcia i że zaczynamy rodzić – była godzina 8:30. Ja tylko pomyślałam sobie o tym, że jak to dopiero 3,5cm i jak to dopiero zaczynam rodzić, jak ja już nie mam sił…tak bardzo chciało mi się spać :)) No ale nic… trzeba było walczyć dalej 🙂

Położna napuściła gorącej wody do wanny, ja jak Pan bóg mnie stworzył weszłam do niej i walczyłam z jakże cholernym bólem. Przyznam, że w tej gorącej wodzie było dużo lepiej. Pani Hania zaproponowała gaz rozweselający- który podawał mi Mateusz podczas skurczów. Na początku było całkiem zabawnie bo czułam się jak po kilku głębszych, póżniej jednak nic już nie czułam tylko słyszałam Mateusza… Wdech ustami, wydech nosem, wdech ustami wydech nosem, wdech nosem..kurwa ustami:)). Dalej bez gazu – wdech nosem, wydech ustami… (jak gaz jest przyłożony to trzeba wdychać ustami).

No i tak walczyłam…ale jak bolało, naprawdę myślałam, że to już nigdy się nie skończy, że w końcu zemdleję z bólu, z wycieńczenia…ale to jeszcze nie był ten prawdziwy ból. Przy 5cm rowarcia – nie mam pojęcia, która była już godzina, położna zapytała czy chcę znieczulenie zewnątrzoponowe. Ja jednak nie chciałam – bardzo bałam się, że spadnie po tym tętno dziecka lub że mocno spowolni to akcję porodową. A ja już naprawdę chciałam to mieć za sobą. Pani Hania powiedziała „Super, jesteś Sylwia sportowcem, na pewno dasz radę”. To były takie motywujące słowa. Wróciłam więc do wanny. Brakowało mi coraz bardziej energii – byłam głodna, ale nie miałam nawet siły czego przeżuć. I tutaj uratowały mnie tubki „day up”. Wciągnęłam dwie, oceniając jeszcze ich smak. Jedna była z kakao i ona była lepsza… haha tak serio tak było.

Przy kolejnym badaniu na łóżku porodowym było już 9 cm. W karcie porodowej było napisane, że drugi okres porodu trwał 40min czyli musiało to byś przed 11. Po tym badaniu nie kontrolowałam już powoli swojego ciała. Zaczęły mi się trząść nogi. schodząc z łóżka dosłownie zasnęłam – Mateusz chwycił mnie za rękę i szturchając powiedział „NIE ZASYPIAJ”! Położna pomogła mi wejść z powrotem do wanny. I się zaczęło….

Pierwszy skurcz party złapał mnie w pozycji na kucka – ooo fuck, co to za uczucie i jaki ból…dosłownie jakbym miała zrobić największą kupę świata. Mocno trzymając Mateusza za rękę, dalej wdychając gaz, modliłam się, żeby to już się skończyło. Niestety to wymagało jeszcze czasu i bólu. W pozycji na kucka nie byłam już w stanie się utrzymać, przyjęłam pozycję półleżącą i czekałam na kolejne skurcze. Czułam jak przestaję kontrolować swoje ciało, że wchodzę w jakiś stan letargu. W międzyczasie położna ubrała się w fartuch, mówiła do drugiej żeby zapisywała (chyba całą akcję porodu). Podeszła do mnie i wytłumaczyła jak mam przeć…że z przepony…jakbym chciała zrobić kupę. No więc kiedy przyszedł skurcz party z całych sił starałam się zrobić jak powiedziała i…usłyszałam:

„Sylwia nie przesz!! Z przepony, nie krzycz…”

“Jak k…nie prę???” – pomyślałam

Znowu położna tłumaczy co i jak…kolejny skurcz…Boże jak boli – naprawdę nastawiłam się na ból, ale nie sądziłam, że aż taki. To uczucie kiedy wiesz, że coś chce z ciebie wyjść, ale nie jest w stanie się przecisnąć. Więc znowu z całych sił starałam się przeć, ściskając cały czas Mateusza za rękę. Dalej za mało…Położna chwyciła moją nogę przyciskając moje kolano do klatki piersiowej, kolejny skurcz, kolejne parcie…dalej za mało. Miałam wrażenie, że mnie rozerwie (nie w kroczu, ale między pośladkami).

Kiedy przychodził skurcz party dosłownie nie kontrolowałam swojego ciała…Położna zapytała czy chcę zmienić pozycje lub czy chce wyjść z wody. Nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Nie wyobrażałam sobie już żadnej zmiany pozycji. Odpowiedziałam tylko, że chce urodzić. Pomiędzy kolejnymi skurczami dosłownie zasypiałam. Byłam w takim stanie, że mogłam się zanurzyć w tej wodzie. Mateusz cały czas do mnie mówił starając się mnie „obudzić”. Nie pamiętam już kiedy trzymał mnie za rękę, a kiedy trzymałam się wanny. Płakałam ze zmęczenia i strachu o Borysa.

Przy kolejnym skurczu położna powiedziała, że już widać włoski, że już jest blisko. Czułam, że jest blisko, ale naprawdę brakowało mi sił. W końcu położna zapytała czy podać mi oksytocynę na przyspieszenie, oczywiście było mi już obojętne co mi podadzą, byle to już się skończyło. Było to chyba na ostatnie dwa lub trzy parte skurcze – tak jak mówię nie pamiętam bo czułam się jak na jakiejś jawie.

W końcu ostatni skurcz, nabrałam powietrza tyle ile się dało i z całych sił parłam tyle ile mogę, wyłam głośno chociaż miałam tego nie robić, czułam wielki ból i pieczenie w kroczu i….zobaczyłam moje dziecko, nasze dziecko!! Była dokładnie 11:29 🙂

Niesamowita ulga, szok…dostałam go od razu na ręce. Takie małe bezbronne, płaczące maleństwo. Mój mąż zaczął płakać z radości, a ja z nim również, położne zaczęły gratulować i chwalić.

Ja dosłownie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapomniałam o bólu, zapomniałam o wszystkim co było przed tym za nim go dostałam na ręce. Niesamowite!!

Kiedy pępowina przestała tętnić mój mąż ją przeciął, zrobiliśmy zdjęcia i zabrali małego, aby go wytrzeć, zmierzyć, zważyć itp. Mi pozostało jeszcze urodzić łożysko. Byłam w stanie już normalnie wstać, usiadłam na krawędzi wanny i przy jednym parciu łożysko było już na zewnątrz. Nic nie bolało. Zapytałam położnej jak moje krocze?? Odpowiedziała „Nie wiem, zaraz zobaczymy”. Przeszłam na fotel i okazało się, że delikatnie trzeba zszyć. Nie było to jednak pęknięcie takie od zewnątrz, tylko mały miał rączkę z przodu i tak jakby zahaczył od wewnątrz. Pani położna założyła 4 szwy – nie czułam nawet tego.

Przyszła Pani doktor, pogratulowała, sprawdziła krocze. Przyszedł Mateusz z małym Boryskiem zawiniętym w taki jakby ręcznik jednorazowego użytku. Zostałam przewieziona na salę poporodową, gdzie kangurowałam i przystawiałam małego do piersi. (Załapałam się również na obiad  – jejuu jaka ja byłam głodna:))

No i się naprawdę ZAKOCHAŁAM (po raz drugi po moim mężu). Uczucie jakie zalało moje serce jest naprawdę nie do opisania. Tak bardzo cieszyłam się, że już jest z nami, że wszystko jest w porządku, że jest taki ładniutki, że jest po prostu NASZ.

Ból, który poprzedzał to wszystko już się nie liczył, nie istniał…bo było warto. Po około 2h zostałam przewieziona na kolejną salę. Była około 14:00, więc Mateusz mógł ze mną być jeszcze długo. Mogliśmy razem przeżywać tą radość. Staliśmy się prawdziwą rodziną i nic już nie będzie takie samo.

Pobyt w szpitalu minął szybko. Jestem bardzo zadowolona z zaangażowania położnej i tego, że doradziła mi poród w wodzie.

Sama położna stwierdziła, że poszło mi bardzo dobrze, że przy tak małym rozwarciu nie był to taki długi poród – licząc od rozwarcia 3,5 o 8:30 do urodzenia o 11:29 to może rzeczywiście nie, ale ja zmęczyłam się wcześniejszym etapem i na pewno nie uważam to za szybki poród:)).

Przyznam, że najwięcej pytań w ciąży dostałam o to, czy rodzę naturalnie czy poprzez cesarskie cięcie. Nigdy nie zdecydowałabym się dobrowolnie na cesarskie cięcie. Ból po urodzeniu dziecka mija od razu i wydaje mi się, że to on również przyczynia się do takiej fali uczuć i endorfin – przynajmniej tak chyba było u mnie.

Dzisiaj mija tydzień od porodu i szczerze nie odczuwam już żadnych dolegliwości poporodowych. Czuję się szczęśliwa, a dziecko daje mi dużo energii. Razem z mężem uczymy się nowego życia:)

Życzę każdemu takiej miłości:)

Poród nie należy do przyjemnych, ale my kobiety jesteśmy do tego stworzone:)

Dziękuję:)

Showing 13 comments
  • Marta
    Odpowiedz

    Bardzo emocjonujący wpis i dziękuję Ci za niego,łezka się w oku zakręciła 😉 ja jestem w 22 tygodniu,więc wszystko przede mną i czuję strach przed porodem. Mam nadzieję, że będzie tak samo- że szybko o tym zapomnę, gdy dostanę małego na ręce 😉 pozdrowienia i dużo zdrowia dla Was

    • fitbysobota
      Odpowiedz

      Dokładnie tak będzie 🙂

  • Ania
    Odpowiedz

    Dziękuję bardzo za ten wpis 🙂 życzę zdrowia dla Borysa i całej waszej super rodzinki. Pozdrawiam z Chorzowa

  • Mart
    Odpowiedz

    Ohhh wzruszyłam się.. przypomniał mi się mój poród. Który był 2 i pół roku temu !!! Boże gdzie jest mój mały noworodek ? 🙈 wszystko się zgadza ! Ból który mija jak ręka odjął, fala miłości która uderza przy pierwszym spojrzeniu na dzidziutka… tylko tych skurczy już nie pamietam… czy to serio tak bolało ? 🤣 na lewatywę się nie załapałam bo przy przyjęciu do szpitala było już 8 cm rozwarcia 🤦🏼‍♀️

    • fitbysobota
      Odpowiedz

      Wow. Ja czekam na to rozwarcie i czekałam. Też już nie pamiętam tego bólu.

  • Marta
    Odpowiedz

    Szok!!!! Gratulacje, odwaga!

  • Natalia
    Odpowiedz

    Piękny, rozczulający wpis 🙂 mimo że sama jeszcze nie planuję ciąży, to obserwuję Ciebie i radość, jaką masz w oczach, jest niesamowita 🙂 zdrówka dla waszej trójki :)!

  • Ewelina
    Odpowiedz

    Gratulację 🙂 dużo zdrowia i miłości Państwu życzę. Dziękuję również za podzielenie się tą szczególną chwilą, która zmienia życie w nadzieję,na lepsze jutro 🙂 Pozdrawiam serdecznie.

  • Karolina
    Odpowiedz

    Bardzo się cieszę że rodziłaś w Gliwicach, Ja czytam ten opis już któryś raz i bardzo ale to bardzo pomaga mi się oswoić z tym co może mnie czekać ( rozwiązanie w sierpniu ) Bardzo dziękuje za taki dokładny opis 🙂
    ps, Mam pytanie szpital zapewnia dzidziusiom ubranie na cały pobyt ?

    • fitbysobota
      Odpowiedz

      Chyba tak, ale przyznam, że już następnego dnia ubrałam swoje bo w tamtych wyglądał strasznie 😂. I nie prałam tych ubrań później w 90st.

Leave a Comment

0